Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/285

Ta strona została przepisana.

— No, Desbarolles, — rzekł Achard; — powiedz prawdę o Hiszpanii; raz, raz jeden, przyjacielu, czy daleko jesteśmy od Aranjuez?
— Kiedy usłyszycie łoskot wodospadu, już tam będziecie.
Szliśmy jeszcze kwadrans.
— Cicho! rzekł Aleksander.
— Co takiego?
— Słyszę obiecany wodospad.
Słuchaliśmy.
W rzeczy saméj, miły szmer spadającej wody przerywał milczenie nocy i dochodził aż do nas.
— No, no, panowie, — rzekł Boulanger, — trzeba tylko cierpliwości.
Szliśmy jeszcze dziesięć minut, i znaleźliśmy się na brzegach strumienia, który przy promieniach księżyca lśnił się jak wstęga gazy srebrzystéj.
Koło strumienia pasła się trzoda krów; każda miała dzwoneczek na szyi i brząkała dzwoneczkiem. Śród wszystkich tajemniczych gwarów, które składają mowę nocy, brzęk dzwonków jednym jest z najprzyjemniejszych.
Obraz był sielski w całém znaczeniu, ale niedotrzymywał tego co nam było obiecane. Żądaliśmy miasta, a dawano nam wodospad i trzodę. Domagaliśmy się miasta.