Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/289

Ta strona została przepisana.

Aleksander i ja spaliśmy w wielkim pokoju z alkową. Sama alkowa była tak wielka, jak zwyczajny pokój.
Manuel nasz przewodnik zamknął okiennice, pożegnał się z nami i wyszedł.
Przez jaki mechanizm, niezależny od myśli rozebraliśmy się i położyliśmy się, niepodobna mi tego powiedzieć; wiem tylko, że leżałem w łóżku, kiedy mnie obudził łoskot gwałtowny i nagłe wstrząśnienie.
Łoskot ten i wstrząśnienie zrobiło dwóch ludzi; jeden odmykał okiennice, drugi ciągnął mię za ramię.
Wszystkiemu towarzyszyły wołania energiczne.
Miałem jeszcze w głowie całą scenę w Villa-Mejor. Sądziłem że powrócili usłużni nasi goście. Skoczyłem do karabina, stojącego przy łóżku, i głosem odpowiednim od razu tonowi głosów co mię przebudziły, zawołałem:
Que quiere usted, s.... n... de D..?
Zapytanie, ton jakim było wyrzeczone i gest towarzyszący jemu, sprawiły przecudowny skutek. Człowiek co otwierał okno rzucił się do alkowy; człowiek co targnął mnie za ramię, rzucił się ku oknu. Oba spotkali się z sobą, potrącili się, upadli na wznak, podnieśli się i uciekli, jak gdyby czart ich gonił.
Słyszałem jak odgłos ich kroków zmniejszał się w korytarzu, a potém zniknął zupełnie.