Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/301

Ta strona została przepisana.

Trzéj podróżni poprzedzili nas do izby, długiéj, zimnéj i nagiéj, w pośród któréj, a raczéj w któréj stół kolossalny, zdawał się czekać na stu podróżnych.
Prawda że nic zgoła nie było na stole, tylko talerze, noże, widelce, i karafki wodą napełnione, przeznaczone zapewne do odbijania światła chudéj lampki palącéj się śród téj olbrzymiéj plat-formy.
Zimno i głód uczuć się dawały, spojrzawszy na wielką izbę pustą i długi stół próżny.
Na nasze wkroczenie do sali, na hałas jaki ztąd wyniknął, pokazał się mosso.
Ubrany był w krótki frak koloru tabaki hiszpańskiéj i żółte spodnie; miał na głowie włosy biało-zielonawe.
Ponieważ nigdy nie widziałem włosów takiego koloru, wierzę przeto że to musiała bydź fantazyjna peruka.
Oprócz tego, pomarszczony był jak jednoroczna pomarańcza, i drżał na nogach, jak gdyby szedł na dwóch trzcinkach.
Co do wieku, niepodobna było zastosować żadnego do téj twarzy, z któréj Hoffmann niezawodnie, gdyby pokazała się jemu, zrobiłby jednę z najfantastyczniejszych swoich figur.
Wdzięcznym znakiem ręki skinął na nas, żebyśmy siadali do stołu.