Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/313

Ta strona została przepisana.

jakiegobyśmy doznali przewracając się, doświadczamy prostując się; koło trąca się o drugi bok jamy, i powóz podskakuje, opada, znowu podskakuje, aż dopóki nie stanie na równéj ziemi i na czterech swoich kołach.
Teraz przypatrz się pani podróżnym.
Pojmujesz pani, że podróżni, w chwili kiedy ta jama, zasypana w czwartéj części, w połowie, w trzech czwartych, przedstawi się, podróżni śpią, rozmawiają, lub pociągają się, w najdoskonalszém bezpieczeństwie; ich muszkuły są rozciągnięte, odpoczywają źle czy dobrze na poduszkach, miękkich, wygodnych, kołysanych prędkością biegu i tą rozkoszą szybkości, dla któréj, jakeś mi się pani przyznała, nie jesteś obojętną. Nagle, potrącenie. Podróżni, karabiny, worki do drogi, skaczą w górę, potłuczeni, pognieceni jedni przez drugich; potém, po trzech łub czterech podskokach, wszystko to spada w większéj liczbie cząstek, niżeli przy podskoku.
Licz pani dziesięć takich wybojów na każdą milę hiszpańską, a jeśli by nam kto zaprzeczał téj liczby, zwróćmy się na kamienie jeszcze niepotłuczone młotem dróżnika, na łożyska rzek które przejeżdżamy, na drzewa ścięte które przeskakujemy, i zamiast dziesięciu miejsc do złamania szyi, mieć będziemy trzydzieści.
Prawda, że jadąc kłusem, mayoral oszczędzi swoim podróżnym tych wszystkich skoków i podsko-