Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Z każdéj strony alei, drzewa łączą się nad głową przechadzających się, splatając swe gałęzie jak przyjaciele co ściskają sobie ręce. Nie ma już słońca, tylko smugi światła przesiewane przez liście, oświecają łagodnie drogę, nie odejmując nic świeżości, i nadają osobom i rzeczom koloryt gorący i żywy, jaki dotychczas widziałem tylko w Hiszpanii. Pośród tego wszystkiego, kwiaty z wonnością, jaka by skusiła mędrca, ptaszęta ze śpiewem, który by obudził wiarę w ateuszu.
Alea ta, ciągnie się pięćset lub sześćset kroków.
Na końcu alei, słońce błyszczy na nowo z całą mocą i z całą wolą swoją, pokazując mały domek biały, u stóp którego płynie strumyk; na jego ścianach wiją się latorośle, pod cieniem których prawie zawsze pięciu lub sześciu Grenadczyków, leniwych, dzięki Bogu, jak Grenada ich matka, napawa się ciepłem, wonnością i śpiewami, wypłacając się nawzajem naturze, wyprawiającéj dla nich tę uroczystość wiekuistą, wiekuistym dymem cygarytów. W Hiszpanii, podobnie jak we Francyi, i więcéj jeszcze niżeli we Francyi, dym cygara jest parą alembika ludzkiego, w którym wszystkie rzeczy przyrodzenia działają i przekształcają się.
Jeżeli pójdziesz pani tą aleją aż do końca, dojdziesz do Generalifu; jeżeli zatrzymasz się w wencie