Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/345

Ta strona została przepisana.

z uśmiechem na ustach, na taniec męża i służącéj. Brzęk miarowy kastanijetów wtórował téj scenie, a duży promień słońca śmiało wchodząc przezedrzwi, przerzynał taniec, i mrużył oczy okazałemu białemu kotowi, który błogo sobie wypoczywał.
Rozumiesz pani, że kiedy ja się pokazałem, taniec ustał; ale na skinienie, któremu moja nieznajomość języka hiszpańskiego nie pozwalała przydać intonacyi zaspakającéj, taniec zaczął się znowu. Przyjaciele moi, uprzedzeni skinieniem głowy, zbliżyli się także, i podobnie jak ja, przypatrywali się czas niejaki tej scenie familijnéj, tak pospolitéj w owym kraju, że trzeba bydź cudzoziemcem żeby zwrócić na to uwagę. Nakoniec, służąca, zawstydziwszy się, pierwsza porzuciła taniec, w połowie śmiejąc się, w połowie rumieniąc się, a jej pan, sam jeden pozostawszy, ukłonił się nam odwiązując kastanijety i dziwiąc się nad przyjemnością, jaką sprawiała nam rzecz, która mu wydawała się naturalną czynnością każdej istoty rozumnéj.
Couturier spojrzał na nas, wyrzekłszy: a co? znaczące: „Nie spodziewaliście się tego, nieprawdaż, a co?“ Potém, kiedy służąca korzystając z przerwy tańca podała kotlety, zaprowadził nas do stołu, rzekłszy: „Pójdźcie!“ niemniéj wyraziste jak a co?
Wyborne to było śniadanie w Carmen de los Siete Suelos, nie mówiąc już o słońcu które zasiadło