Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/350

Ta strona została przepisana.

trawy albo mchu około każdego kwiatka; nareszcie powietrze jest tak łagodne, dla tego tylko żeby śpiewać mogły w całej czystości piosnkę swoję, piegże i słowiki.
Uwierzysz mi, pani, mnie co nie wielkim jestem entuzyastą do podobnych rzeczy, kiedy ci powiem że ta droga do Generalifu aleją, którą opisałem, pozostanie dla mnie jedném z najmilszych, i najbardziéj upajających wrażeń mojego życia.
Po drodze, Maquet i Boulanger, co nie mówili ani słowa, ale rozmawiali oczyma, zatrzymali się przed olbrzymią latoroślą winną wijącą się koło cyprysu ginącego w niebie. Człowiek jakiś pracował o parę kroków ztąd, a raczéj udawał że pracuje; wytłumaczył życzenie dwóch moich przyjaciół, którzy w téj chwili, wspinając się na palcach, naśladowali postać lisa w bojce. Wlazł powoli, ale z pewnością, po grubych sękach, które składały każdą obrączkę ogromnego drzewa, i zerwał z łodygi kilka gron muszkatelu axamitnego, jakiego nigdzie nie widziałem, i który dojrzewał pełen zaufania, sądząc, że niema nikogo lękać się, oprócz os i ptasząt. Oczewiście, ten człowiek był geniuszem zesłanym do nas przez dobroczynną wieszczkę, królującą w tym pałacu zaczarowanym. Miał polecenie uzupełnić uciechy zmysłów naszych; oko, ręka, ucho i powonienie były zadowolone; smak tylko nie miał jeszcze udziału w téj biesiadzie powszechnéj.