Na trzecim zakręcie alei, daje się widzieć Generalif, a raczéj skrzynia kamienna, która go zamyka, jak pudełko klejnot kosztowny. Tą razą jeszcze podróżny zawiedziony jest w swojém oczekiwaniu: powierzchowność gmachu całkowicie wiejska. Poprzedza go winnica, tworząca szerokie sklepienie zieloności i rzucająca gruby cień nad niską i kabłąkowatą bramą tajemniczego siedliska.
Wprzód nim weszliśmy w tę niską bramę, rzuciliśmy ostatnie spojrzenie do koła.
Na prawo, widok jest zamknięty. Massa drzew piętrzy się na górze, panującéj nad Generalifem; ale na lewo, prostopadle do muru podpierającego, rozszerza się przestrzeń, odsłania się niebo, i na pełnym horyzoncie widać dwadzieścia mil płaszczyzny przerżnięte dwoma sierrami, i dwiema rzekami. Grenada drzemie na pierwszym planie.
Chciwi najdrobniejszych szczegółów tego skarbu, niewyprzedzaliśmy przyszłéj naszéj rozkoszy: spostrzegliśmy na boku po lewéj stronie pewny mirador, galeryę długą, oświeconą arkadami śpiczastemi. Nie potrzeba więc było, ponieważ znajdował się taki mirador, szukać innego punktu widzenia. Maurowie byli ludzie rozumni, i jeżeli postanowili że punkt widzenia ma bydź tutaj, rzeczywiście tutaj wybrany bydź powinien.
Kazaliśmy zatém otworzyć sobie niską bramę, i weszliśmy do Generalifu.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/351
Ta strona została przepisana.