Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/391

Ta strona została przepisana.

jak gwiazda z niebios spadła i zwolna przesuwająca się po powierzchni morza; nakoniec ta gwiazda zachwiała się, obiegła kilka krzywych linii, które, z punktu naszego stanowiska, wyglądały niby płoche ewolucye błędnego ognika; znikła, to się znowu zjawiła, wspięła się na jakąś pochyłość, jeszcze znikła jeszcze się pokazała, aż wreszcie zdawała się gubić we wnętrznościach ziemi.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa, bramy miasta zamknięto za panem Florat i jego towarzyszem.
Z resztą, to zasługiwało na uwagę, że Tanger był najciemniejszym punktem na brzegu; trzeba było zupełnego przekonania aby się domyśleć że tam istnieje miasto, a w nim siedm tysięcy mieszkańów; taka panowała tam noc i cisza grobowa.
Za nami, przeciwnie, na bokach okrągłéj góry która tworzy zatokę, gdzie niegdzie, jaśniały ognie, odzywały się okrzyki dosyć podobne do głosów ludzkich.
Te ognie palili ubodzy duarowie niewidzialni w dzień, bo ukryci w zaroślach na pięć lub sześć stóp wysokich, które jeżeli tak powiedzieć można, stanowią sierć góry.
Temi okrzykami był ryk hyen i szakalów.
Nie ma nie dziwniejszego nad przekonanie jakie w sobie żywimy, przekonanie żeśmy przeniesieni w świat nowy i nieznany, a żaden zmysł nie stawia nas w widocznym stosunku z tym światem: zaledwie w takim razie, dusza posiada moc przekonania znajdującego się tam ciała i nie czującego w koło siebie żadnéj zmiany, a przecież słuchającego, głosu rozsądku który mówi: dzisiaj rano opuściłeś kraj przyjazny, a dzisiaj wieczorem dotkniesz kraju nieprzyjaznego; ognie które postrzegasz zapaliło pokolenie ludzi zupełnie przeciwnych pokoleniu twojemu, wiecznie nieprzyjazne twojéj osobie, pokolenie któremu nigdy nie złego nie wyrządziłeś, któremu nigdy złego wyrządzić nie myślisz; te krzyki nakoniec, jest to wycie dzi-