Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/393

Ta strona została przepisana.

się wioski, a nawet i odosobnione domy, rozsiane po europejskim brzegu.
Wnet, chociaż słońce jeszcze nie weszło, promienie jego zajaśniały po za łańcuchem otaczających nas gór; lecz zamiast płynąć z góry na dół, owszem z dołu do góry tryskały; rzekłbyś że uderzywszy gwałtownie o przeciwległą stronę, odskakując rozpryskiwały się po nad górą.
Powoli to światło wzrosło, tracąc promieniste kształty a przybierając postać ognistej kuli; w chwili gdy ta kula zaczęła pokazywać się po nad przylądkiem Malabatta, który ciągle jeszcze zostawał w niebieskawym pół-cieniu, wschodni bok przylądku Spartelle rozwidnił się, wydobywając Tanger z pomiędzy ciemności i rysując jego kredziaste oblicze, pomiędzy złoconym piaskiem morskiego brzegu, a zieleniejącym wierzchołkiem góry.
Jednocześnie, morze zaczęło przybierać barwę różową, tam gdzie promienie słońca dosięgły; a tymczasem, w miejscach w których jeszcze zmrok lub noc zupełna panowały, barwa ta stopniowo przemieniała się, z różowéj w siarczaną i z siarczanéj w zimny odcień cyny.
Nakoniec, słońce zwycięzko rzuciło się ku niebu, a ranek jak powiada Szekspir, stopami jeszcze rosą zwilgoconemi, zstąpił na równinę, pokołysawszy się przez chwilę na wierzchołkach gór.
W téj chwili również, karawana złożona z dwunastu wielbłądów, siedmiu lub ośmiu mułów, i pięciu czy sześciu osłów, wysunęła się z po za góry, rozciągnęła fałdzisto po piasku i na kształt węża poczołgała się ku Tangerowi.