Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/398

Ta strona została przepisana.

odejść, a owszem pragnął przypatrzeć się nam z blizka, a raczéj naszéj broni.
Poważny i nieruchomy stanął o pięć kroków odemnie.
Giraud i Boulanger, którzy go ścigali z ołówkami w ręku, również zatrzymali się, i oni podobnie jak ja pierwszy raz widzieli araba, szkicowali go więc tak chciwie, iż rzekłbyś że się lękają czy ujrzą innych jeszcze.
— Ten oto francuz, rzekł mu janczar wskazując na mnie, utrzymuje że strzela lepiéj od ciebie.
Lekki uśmiech powątpiewania przebiegł po ustach araba.
— Tego ptaka zabił w lot i powiada że ty tego nie dokażesz.
— Owszem dokażę, odparł arab.
— Otóż, właśnie nadarza się sposobność, mówił daléj janczar; patrz, znowu ptak przelatuje, strzel i zabij go.
— Francuz swojego nie kulą zabił.
— Nie.
— Co on mówi? spytałem.
— Powiada że pan swojego ptaka nie zabiłeś kulą.
— Prawda: oto jest śrót.
I podałem mu nabój śrótu, piątego numeru.
Pokręcił głową i coś powiedział.
— Mówi że proch drogi i że szkoda go-psuć na ptastwo, kiedy hyen i rysiów za nadto jest w okolicy.
— Powiedz mu: że za każdy strzał, idąc ze mną w zapasy, dostanie po sześć nabojów prochu.
Janczar wytłómaczył moje słowa arabowi, a tymczasem Giraud i Boulanger ciągle szkicowali.
Widać było że chęć nabycia trzydziestu lub czterdziestu nabojów prochu bez rozwiązania worka, walczyła w arabie z obawą nie utrzymania godnie swojéj opinii; lecz nakoniec chciwość wzięła górę.