Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/399

Ta strona została przepisana.

Wykręcił strzelbę, wyjął kulę i podał dłoń abym mu na nią nasypał śrótu.
Spiesznie uczyniłem zadosyć jego skinieniu. Nabił strzelbę opatrzył panewkę i czekał.
Lecz czekał niedługo; bo cały afrykański brzeg obfituje w zwierzynę. Siewka przelatywała po nad naszemi głowy, arab długo wodził za nią końcem swojéj strzelby, wreszcie sądząc iż już wycelował dał ognia.
Ptak polecial daléj nieutraciwszy nawet ani jednego pióra.
W tem zerwał się bekas, i przelatywał w odległości strzału zabiłem go.
Arab uśmiechnął się.
— Francuz strzela dobrze, rzekł; ale prawdziwy myśliwiec nie strzela rśótem lecz kulą.
Janczar wytłumaczył mi te słowa.
— Prawda, odpowiedziałem; powiedz mu że zupełnie podzielam jego zdanie, i że skoro oznaczy cel, gotów jestem wykonać to samo co ci on.
— Francuz winien mi sześć nabojów prochu, rzekł arab.
— I to prawda, odparłem: niechaj mi poda dłoń.
Podał i wysypałem prawie trzecią część prochu z mojego rożka.
Wydobył swój rogowy recypiens i umieścił w nim wszystek proch aż do ostatniego ziarka, sypiąc bacznie i zręcznie, a nawet prawie z uszanowaniem.
To skończywszy, okazywał widoczną chęć odejścia; ale chęci téj niepodzielał ani Boulanger ani Giraud, gdyż nieskończyli jeszcze swoich szkiców.
To też za pierwszem jego poruszeniem, rzekłem do El-Arbi-Bernat’a: przypomnij twojemu ziomkowi że każdy z nas ma gdziekolwiek posłać kulę, gdzie mu się podoba.
— Dobrze, powiedział Arab.