Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/400

Ta strona została przepisana.

Obejrzał się w koło i znalazł na ziemi tykę. Podniósł ją i znowu szukał.
Miałem w kieszeni list od jednego z moich siostrzeńców, urzędnika w prywatnych dobrach Jego królewskiej Mości: list ten spoczywał nienaruszony w swojéj czworobocznéj kopercie, ozdobionéj czerwoną pieczęcią; dałem go arabowi, domyślając się że zapewne tego lub czegoś podobnego szuka.
W rzeczy saméj list ten mógł wybornie służyć za tarczę celową.
Arab zrozumiał.
Rozłupał nożem koniec tyki, włożył list w tę szczelinę, utkwił tykę w piasku, a odliczywszy dwadzieścia pięć kroków wrócił do nas i nabił swą strzelbę.
Miałem dwururny nabity karabin: była to wyborna broń z fabryki Devisme, a w każdéj lufie mieściła się kańczasta loftka, która o tysiąc pięćset metrów może dosięgnąć i zabić człowieka. Wziąłem ten karabin z rąk Pawła który go zwykle pilnował i czekałem.
Arab celował starannie, co dowodziło iż mocno mu chodzi o to aby po raz drugi niezostał zwyciężony.
Strzał wypadł i zbił jeden róg koperty.
Jakkolwiek arabowie umieją być panami siebie, nasz jednak nie mógł wstrzymać się od wydania okrzyku radości pokazując mi zbity róg.
Dałem mu znak że widzę bardzo dobrze.
Arab coś mi żywo odpowiedział.
— Mówi że teraz na pana koléj, przetłómaczył janczar.
— Tak, prawda, odparłem; ale oświadcz mu że we Francyi niestrzelamy z tak bliska do tarczy.
I odmierzyłem podwójną odległość.
Patrzył na mnie zdziwiony.
— Teraz, rzekłem znowu, powiedz mu, że za pierwszym