Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/414

Ta strona została przepisana.

pospołu wielbłądy i muły, prawie równie poważne lecz daleko więcéj milczące niż ich panowie.
Kiedy niekiedy tylko, zapewne skoro go doleciał jaki wyziew znajomy, wielbłąd podnosił długą wężowatą szyję i wydawał krzyk ostry, niepodobny do krzyku żadnego innego zwierza.
Widok ten zachwycał Giraud’a i Boulanger’a, siedzieli pomiędzy kupcami fig i daktyli, zapełniając swoje albumy coraz bardziej malowniczemi szkicami.
Te daktyle, figi i inne artykuły żywności, sprzedawano a raczéj dawano za ceny bajeczne dla nas europejczyków. Za pięćset liwrów dochodu po pańska można żyć w Tangerze.
Spotkaliśmy kucharza z Szybkiego, który się zaopatrywał w żywność, a mianowicie kupował kuropatwy, które mu odstępowano po cztery soldy za sztukę; wydawał on głośne okrzyki, utrzymując iż kraj się psuje i że skoro tak daléj potrwa, wkrótce niebędzie można w nim wytrzymać.
O pierwszéj targ skończył się: w dziesięć minut późniéj rynek był już zupełnie pusty, a dzieci po większéj części nagie jak dłoń, pomiędzy szczątkami szukały fig, daktylów i rodzenków.
Pytałem czy niema jakiego sklepu, w którym możnaby kupić pasy, burnusy lub haiki, słowem wszystko co widziałem u moich przyjaciół przybyłych z Afryki; i ilekroć zapytywałem Dawida: gdzie znajdę to lub owo? Dawid odpowiadał mi swoim miłym głosem, którego akcent nieco na włoski zakrawał:
— U mnie, panie, u mnie.
— Chodźmyż więc do ciebie, rzekłem na ostatnią jego odpowiedź.
— Chodźmy, powiedział Dawid.
I ruszyliśmy ku jego domowi.
Teraz kiedy piszę już po upływie pewnego czasu, nie umiałbym powiedzieć pani gdzie ten dom leżał: bo maurowie nie mają zwyczaju nadawać nazwisk ulicom; wiem tylko że opuściwszy