Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/415

Ta strona została przepisana.

plac targowy, udaliśmy się małą uliczką na prawo, żeśmy szli po bruku ślizgim, bo zwilgoconym ciekącą po nim źródlaną wodą, i że nakoniec przybyliśmy do starannie zamkniętych drzwi, do których Dawid pewnym sposobem zapukał.
Otworzyła nam trzydziestoletnia kobieta, mająca turban na głowie, jak kobiety biblijne: była to pani Azencot.
Dwie czy trzy młode dziewczęta, kryjąc się jedna za drugę, cisnęły się do otworu drzwi umieszczonych w głębi, a przeciwległych zewnętrznym któremi wchodziliśmy.
Dziedziniec miał kształt zwyczajny: był to mały czworobok a schody w murze wybite wiodły na galeryę. Na téj zaś galeryi było kilka drzwi wiodących do pokojów.
Jeden z tych pokoi mieścił w sobie magazyn osobliwości i przeznaczony był wyłącznie na skład materyi.
Różnokolorowe szarfy, wszelkiego kroju haiki, wszelkich odcieni kobierce, porozkładane były po stołach, porozwieszane po fotelach, rozciągnięte po ziemi.
Na ścianach wisiały safianowe ładownice, mosiężne szable, srebrne sztylety.
W kątach nagromadzone były pantofle, bóty, czechie, a wszystko haftowane złotem i srebrem.
Po nad całym tym zbiorem, ogromne strzelby ze srebrną osadą i koralowemi ozdoby, wyciągały swoje żelazne lufy.
Maquet i ja byliśmy przez chwilę jak oślepieni w pośród wszystkich tych bogactw. Mówię Maquet i ja, bo Giraud, i Boulanger wraz z Pawłem i janczarem poszli zwiedzać Casbah.
Dawid ciągle zachowywał pokorną minę; nie urósł ani na cal w pośród wszystkich tych swoich skarbów, co niebyłyby zawstydziły sklepu owych kupców z Tysiąca i Jednej Nocy, przybyłych z końca świata do Bagdadu, dla przypodobania się sułtance faworycie lub jakiéj zakwefionéj księżniczce,