Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/418

Ta strona została przepisana.

ger’owi, podobnie jak służyła panu Delacroix? Była to prawdziwa piękność.
— Teraz już jest o piętnaście lat starsza.
— O! nic nieszkodzi Dawidzie; udaj się do twojéj bratowej w mojem imieniu i nakłoń ją do tego.
— Nie widzę potrzeby, bo mogę panu służyć czemś lepszem.
— Czemś lepszem jak twoja bratowa Rachel?
— Jest tu właśnie moja krewna Molly, która zwykle mieszka w Taryfie, lecz spiesz się pan, gdyż zdaje mi się że jutro odjeżdża.
— I twoja krewna zezwoli?
— Idź pan po twoich przyjaciół do Casbah; dam panu przewodnika, a za powrotem...
— Cóż, za moim powrotem?
— Znajdziesz pan Molly w wielkim stroju.
— Doprawdy, mój kochany Dawidzie, jesteś cudownym człowiekiem.
— Czynię co mogę dla pańskiéj przyjemności; wybacz pan jeżeli więcéj albo lepiéj uczynić nie mogę, chociaż powinienem, bo mi pan Florat zalecił pana.
Wprzód nim wyszedłem ze zdziwienia, Dawid przywołał swojego brata i kazał aby mię zaprowadził do Casbah.
Gdyśmy wchodzili na dziedziniec na którym Giraud i Boulanger rysowali, stara maurytanka rozpaczliwie wznosząc ręce w niebo, odmawiała jakąś groźną modlitwę, któréj brzmienie uderzyło mię.
— Co ta kobieta mówi? spytałem brata Dawida.
— Mówi: — O mój Boże! czyliż cię tak srodze obraziliśmy, że pozwalasz psom chrześcijaninom rysować pałac najdostojniejszego cesarza naszego.
Wezwanie to niebyło grzeczne; lecz że marokanie nie słynęli