Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/420

Ta strona została przepisana.
POLOWANIE.

Gdy biedna Molly z anielską cierpliwością odsiedziała trzy godziny, a Giraud i Boulanger kończyli swoje rysunki, pan Florat pojawił się na zewnętrznéj galeryi.
Przybył aby nas zaprowadzić do konsulatu.
W drodze uderzył nas dziwny zgiełk, w miarę naszego zagłębiania się w ulicę coraz bardziéj wzrastający.
Zgiełk ten podobny był do huku morskich bałwanów tłukących o skalisty brzeg w Dieppe, do coraz to silniejszego brzęczenia miliona pszczół, skrzeku nieskończonéj liczby żab.
Zbliżyliśmy się ciekawie i powtykali głowy w otwór drzwi.
Była to maurytańska szkoła, zbyt prosta i pierwiastkowa, bez papieru, atramentu i pióra, złożona tylko z dwóch głównych żywiołów w szkole potrzebnych:
Z nauczyciela i uczniów.
Nauczyciel siedział przy ścianie, założywszy nogi pod siebie. Uczniowie siedzieli podobnież, otaczając nauczyciela w pół okrąg.
Nauczyciel trzymał w ręku długi pręt, podobny do rękojeści wędki. Tym prętem bez żadnego wysilenia dosięgnąć mógł najodleglejszego ucznia.
Uczniowie zaś mieli w rękach arabskie różańce.
Powtarzali ustępy z koranu i na tem ograniczała się cala ich wyższa nauka.