Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/430

Ta strona została przepisana.

szych jak drodzy schwytali właściciele koni, i wówczas rozpoczęta się owa wschodnia bastonada, o któréj my Francuzi nietylko nie mamy żadnego wyobrażenia, lecz na któréj widok wzdryga się każdy, kto przynajmniéj kilka lat nie mieszkał po tamtéj stronie śródziemnego morza.
Gdyby tę karę wymierzał Turek arabowi, lub nawzajem arab turkowi, obecni mieliby w niéj zapewne tylko podrzędny udział, albo może niemieliby żadnego, zwłaszcza że rzecz działaby się między rodziną; lecz chrześcijanie bili prawowiernych, a to stanowiło wielką różnicę.
Zaiskrzyły się oczy z pod burnusów. Zwróciłem na to uwagę tych panów, ale mało na nią dbali i nie przestali bić swoich masztalerzy aż osądziwszy że już się pokwitowali z tymi biedakami.
Największą ilość razów odebrał murzyn, bo wił się po ziemi długo po tem gdy go bić zaniechano.
Po nim najwięcéj jęczał żyd. Arabowie wytrzymali karę nie pisnąwszy ani słowa. Nakoniec murzyn podniósł się równie jak i drudzy, pan Florat cisnął mu swą strzelbę, poszedł więc pomiędzy naganiaczy, my zaś przystąpiliśmy do śniadania.
Doradziłem jednak naszym przyjaciołom, aby broni nabok nieodkładali i arabów z oka nie spuszczali, ponieważ fizyonomie ich wyrażały najwidoczniejsze nieukontentowanie podczas sceny z bastonadą.
Tę sarnę uwagę uczyniłem naszym zamorskim towarzyszom; lecz oni przywykli żyć pomiędzy tymi ludźmi, mniej cenili moję radę niż pragnąłem.
Podzieliliśmy między siebie kucharskie obowiązki, jedni z nas krajali kurczęta, drudzy szynkę, inni chleb, a inni znowu odkorkowywali butelki, Boulanger rysował.
Umieszczeni na skale, panowaliśmy nad równiną: w koło