Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/445

Ta strona została przepisana.

jéj brat, trzymając w ręku zapaloną pochodnię, pokazywał wszystkim to bóztwo, kobiety zaś wiewały na nią chustkami.
Potem co dziesięć minut, maurytanki śmiały się w sposób wyżéj wspomniony.
Prawie w pół godziny po téj wystawie, zjawiły się pochodnie, a muzyka zawzięciéj grać zaczęła.
Pochodnie te nieśli rodzice pana młodego, którzy przybyli po jego narzeczonę.
Wybiła więc dla niéj godzina, w któréj winna była udać się do domu małżonka.
Zdjęto ją na ramionach wraz z tronem i postawiono na ziemi, w pośród krzyków, oklasków i śmiechu maurytanek, który głuszył tę wrzawę i oklaski.
Kazano wyjść wszystkim ciekawym, a nam naostatku: czterech janczarów z latarniami w jednéj ręce, a kijmi lub korbaczami w drugiéj, u drzwi na orszak oczekiwało, obowiązani byli robić mu miejsce i nas mieć w swojéj opiece.
Wreszcie wyruszył orszak z panna młodą na czele, która miała ciągle zamknięte oczy i któréj każdy ruch odznaczał się automatyczną sztywnością; prowadzili ją trzéj mężczyźni, a mianowicie, dwaj trzymali ją za ręce idąc obok niéj; trzeci zaś, idący za nią, utrzymywał jéj głowę.
Trzech ludzi przyświecało pochodniami, idąc tyłem i roztrącając za sobą równie tyłem idących ciekawych.
Wszyscy goście weselni szli za panną młodą. Cała więc ta massa podzielona była na dwie rozmaite części: Jednę stanowili goście i panna młoda i szli naprzód; drugę, ciekawi którzy szli cofając się.
Przedzielała je ogromna łuna, rozlewająca się po tych wszystkich twarzach i dziwacznych ubiorach: po maurach, żydach, arabach i chrześcijanach.