Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/47

Ta strona została przepisana.

na horyzoncie zachodnim, przeciwnie, ciemność toczyła ostatnią walkę i cofała się leniwie, wlekąc za sobą ponure fałdy swojego płaszcza, jeszcze zasiane tu i ówdzie gwiazdami.
Naprzeciwko nas, to jest na południe, widok zamykał się zębatą ścianą: były to góry Pirenejskie, które wycinały srebrzystą swoję sylwetkę na lazurze hiszpańskiego nieba.
To wszystko, piaszczysta płaszczyzna, krzaki płowe, horyzont posępny lub ognisty, to wszystko objawiało się bytowi, równie młodemu, równie pałającemu chęcią życia, jak w pierwszych dniach stworzenia. Skowronki wzlatywały prostopadle ku niebu, i śpiewały podlatując. Stada owiec szły prowadzone przez pasterzy, idących na długich szczudłach, i rozpędzały mnóstwo kuropatw czerwonych, które podleciawszy z szelestem i przelęknione, spadały o pięćset kroków od miejsca, z którego podniosły się. Nareszcie przepiórka niewidzialna i uparcie przytulona w trawie, dawała słyszeć swoję ostrą i wyraźną notę, któréj wtórowało ciągłym basem metalliczne zgrzytanie koników polnych.
Na stacyi w Roquefort, spostrzegliśmy że i zaprzęg także zmienił naturę. Po znarowionych i rżących białych koniach z Perche, po ciężkich koniach normandzkich pomięszanych z duńskimi, nastąpiły