Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/485

Ta strona została przepisana.

Wreszcie, był to prawie cud, żeśmy właśnie dla tego do Afryki przybyli, aby mieć udział w szczęśliwem rozwiązaniu dramatu aż do końca tyle smutnego.
Wierzyć w to niemogłem, jednak sam jeden pomiędzy wszystkimi, miałem nadzieję.
Tymczasem afrykański brzeg rozwijał się z prawéj strony naszéj, niby długa ząbkowata wstęga, z lewéj zaś Hiszpania znikała z horyzontu, niepochwycona jak chmura, a przezroczysta jak para.
Około godziny czwartéj po południu, znikła zupełnie.
Nadeszła noc, a z nią mocne kołysanie się fal; morska choroba czyniła zwykłe spustoszenie. Maquet skrył się w swojej kajucie, a Giraud w hamaku. Poszliśmy odwiedzić chorych i zastaliśmy Vial’a zatrudnionego usypianiem Giraud’a.
Sen nie prędko przychodził; morze było wzdęte, wszystkie krzesła i taburety przechadzały się chwiejąc na nogach jak pijane.
Nazajutrz z rana mieliśmy stanąć w Mellili. Rzeczywiście, o godzinie siódméj, przywołał nas kommendant, bo twierdzę już widać było.
Skoro wyszliśmy na pomost, najpierwéj uderzyło mię to żeśmy płynęli pod angielską banderą. Tę ostrożność kommendant uznał za potrzebną.
Zarzuciliśmy kotwicę; i za chwilę wszyscy na pomost wybiegli: przez lunetę można było doskonale widzieć parę małych statków stojących w przystani; lecz w żadnym z nich kommendant nierozpoznawał statku pana Durande.
Z reszsztą żaden znak niewskazywał, czy negocyacya powiodła się szczęśliwie lub nie.
Nawałach widziano niekiedy pojawiającą się placówkę, i nic więcéj.