Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/486

Ta strona została przepisana.

Gdy kapitan namyślał się czy ma wyprawić szalupę do lądu, a my pragnęliśmy wszyscy należeć do téj wyprawy, ujrzeliśmy że jakiś człowiek zjawił się w porcie i wsiadł do małéj łodzi.
Łódź ta natychmiast ruszyła i w kilka minut pokazało się, iż widocznie ku nam zmierza. Na jéj przodzie powiewała hiszpańska flagą.
W miarę jak płynący zbliżał się, poznawaliśmy w nim hiszpańskiego oficera, który sądząc że go już dobrze widziemy, chustką na nas powiewać zaczął.
Lecz niemogliśmy jeszcze rozpoznać jego głosu; widzieliśmy wprawdzie że nam daje jakieś znaki, lecz jeszcze ich nierozumieliśmy.
Mogły one znaczyć zarówno: idźcie precz, jak i przybywajcie; wszystko stracone, jak i wszystko się uda.
Cały kwandrans przeminął w nieopisanéj trwodze; brzeg był zupełnie pusty, a w przystani tylko parę rybackich łodzi obojętnie zaciągało sieci. Tylko jedynie wyżej wspomniona łódka pełna była życia podobnego naszemu, tylko jéj nadzieje i obawy harmonizowały z nadzieją i obawą naszą.
Wszystkie serca biły, wszystkie spojrzenia pochłaniały łódkę; niemyślano wysyłać nikogo naprzeciw niéj, lecz w największem wzruszeniu oczekiwano jéj przybycia.
Chustka ciągle powiewała; człowiek który nią powiewał i którego rysy już rozpoznawać zaczynano, był to dwudziesto pięcio letni młodzieniec.
Luneta tem bardziéj nas niecierpliwiła, że przybliżała człowieka, a słów jego przybliżyć niemogła. Jednak na twarzy jego jaśniała, radość, a gęsta zgodne z nią były; jednak wśród szumu i wiatru morskiego, już się dawał słyszeć slaby dźwięk jego głosu.
Głos ten powtarzał tylko jeden wyraz: a niebyłby się od-