Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/487

Ta strona została przepisana.

zywał gdyby miał nam zwiastować złą wiadomość; gdyż na jéj oświadczenie zawsze byłoby dosyć czasu.
Na pokładzie niesłyszano najmniejszego szmeru, wszystkie piersi oddech swój wstrzymały; już tam wzroku niewytężano, lecz otworzono uszy.
Nakoniec, w pośród chwilowéj ciszy, w pośród dwóch gwiznięć wiatru, w pośród dwóch jęków fali, doszedł nas wyraz:
Ocaleni!
Na ten wyraz ocaleni! ocaleni! jednym krzykiem odpowiedziano.
Potem; jakby wszyscy obawiali się wzajemnego zawodu, jakby każdy wątpił o własnych zmysłach, nastało nowe milczenie w pośród którego wyraz ocaleni! doszedł nas powtórnie.
W ówczas już nie radość, ale jakieś szaleństwo nastąpiło; wszystkie piersi razem odetchnęły, wszystkie oczy łzami się zalały, wszystkie ręce poklasnęły.
Skoro młody oficer przypłynął, znikły wszelkie rangi, wszelkie stopnie; nie było tam już ani kapitana, ani passażerow: ale wszyscy razem niepomni iż utonąć mogą, rzucili się ku niemu, porwali go na ręce i na pomost wnieśli.
Na nieszczęście, zgoła nic nieumiał po francuzku a wyrazu którym się do nas odezwał, nauczył się dopiero przed odpłynięciem z Mellili, jedynie dla tego aby nam zwiastować dobrą wiadomość z miejsca jak można najodleglejszego.
Wtedy to Desbarolles, zwykły nasz tłómacz, stał się prawdziwie ważną osobą.
Naprzód zapragnęliśmy dowiedzie się o nazwisku zwiastuna tak dobréj wiadomości; nazywał się don Luis Cappa; a był pierwszym adjutantem miejscowego sztabu.
Jeńcy byli ocaleni i ocaleni należycie; oto nam chodziło najwięcéj; kazaliśmy więc powtarzać to sobie rozmaitym głosem i w rozmaitym kształcie.