Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/502

Ta strona została przepisana.

kapitanom Larrazee, de Chargere i de Raymond, aby postępowali za nim z 3-cią, 6-tą i 7mą kompaniami.
Trzy oddziały karabinierów, pod rozkazami sierżanta Bernard, miały się połączyć z niemi.
Było to nieco więcej nad dwie trzecie części całéj kolumny.
Dwie kompanie, to jest 2-ga i karabiniery, pod rozkazami szefa batalionu Froment Coste, miały pozostać dla strzeżenia obozu w którym zostawiono wszystkie ładunki i bagaże.
Pułkownik stanął na czele téj małéj kolumny, złożonéj z 320 do 330 ludzi i postąpił naprzód blizko o całą milę.
Ujrzawszy trzykroć liczniejszego od nas nieprzyjaciela, zatrzymał się.
Dotychczas huzary aby nie trudzić koni, wiedli je za uzdy.
Tu dopiero pułkownik kazał im wsiąść na koń i podczas gdy piechota stała z bronią do nogi, sam z 60 ludźmi jazdy, rzucił się na 1000 arabów których miał przed sobą.
Powiedzmy to każdemu innemu narodowi, nie naszemu, a nazwie krok taki niepodobnym lub szalonym.
Wprzód nim dosięgli nieprzyjaciela, już 10 do 12 ludzi padło pod strzałami ręcznéj broni. Wreszcie uderzono o ten mur ognisty.
Po dziesięciu minutach walki, pułkownik Montagnac, sze szwadronu Courby de Cognord, kapitan Gentil-Saint-Alphonse i 50 pozostałych żołnierzy, musieli się cofnąć. Lecz w połowie drogi spotkała ich cwałem biegąca piechota. Tak więc dwiestu ośmdziesięciu ludzi wystąpiło przeciw blizko tysiącowi, można było zatem rozpocząć na nowo zaczepne kroki i rozpoczęto je.
Arabowie cofnęli się z kolei; a żołnierze nasi ścigali ich w sposób sobie właściwy.
Nagle gdy mała nasza kolumna zaczynała wchodzić w wąwóz, pułkownik Montagnac ujrzał zstępujące ze wszystkich