Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/505

Ta strona została przepisana.

arabów pierzchnęło. W pół godziny późniéj ogień z ręcznej broni dotąd ciągle trwający, zaczął się zmniejszać i nareszcie ustał zupełnie.
Pan Froment Coste zatrzymał się, poznał że wszystko się już skończyło, że ci którym na pomoc spieszył, już wszyscy polegli.
W téj chwili odbywało się ścinanie głów. Kommendant Froment Coste natychmiast nakazał odwrót, gdyż jedyny środek ocalenia stanowiło dostanie się znowu do obozu i połączenie z kompanią Gereaux.
Zrobiono lewo w tył, lecz krwiożerczy żniwiarze skończywszy swoje dzieło, pędząc co koń wyskoczy, rozsypali się po równinie i w jednéj chwili otoczyli kompanią, rozpoczynając rzeź po raz trzeci.
Szef batalionu zaledwie miał czas utworzyć czworobok z swą kompanią, która manewr ten wykonała pod ogniem dziesięciu tysięcy arabów, tak jakby go wykonała na Marsowym placu.
Z wszystkich tych żołnierzy, jeden tylko młody, dwudziestoletni szasser, Izmael, okazał znak żalu lecz nie trwogi, wołając: O mój kommendancie! jesteśmy zgubieni.
Kommendant uśmiechnął się, pojął że w dwudziestym roku mało się jeszcze zna życie! i że się go słusznie żałuje.
— Wiele masz lat? zapytał.
— Dwadzieścia, odpowiedział młodzian.
— No, to ośmnaście lat mniéj cierpieć będziesz odemnie, patrz na mnie, a przekonasz się że z niezachwianem sercem i dumą na czole umrzeć można.
Jeszcze tych słów nie domówił, gdy kulą w głowę ugodzony, legł tak jak poledz przyrzekł.
W pięć minut późniéj padł także i kapitan Burgard.