Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/511

Ta strona została przepisana.

tłumów pełzną na niczem, cofnął się wraz z orszakiem i już nie wrócił.
Uprowadzał z sobą sześćdziesięciu jeńców którzy wszyscy razem mieli sto dwanaście ran, a jeden z nich kapitan Parès, sam na siebie miał ran trzynaście.
Z Marabuta można było widzieć oddalający się, orszak, i rozróżnić, a nawet niekiedy rozpoznawać naszych towarzyszy których uprowadzał.
Po odwrocie Abd-el-Kadera, kabylowie zaniechali dalszego attaku, cofnęli się tak aby ich kule nie dosięgały, i w koło Marabuta utworzyli ogromny okrąg, oczekując na nieochybne posiłki: na głód i pragnienie.
Nadeszła noc druga.
Kapitan de Géreaux który nad wszystkiem czuwał, postrzegł że jeden arab czołgając się zbliża się do Marabuta.
Gdy nie wiedziano w jakim zamiarze przybywa, więc kapitan przebudził pana Rosagutti, tłumacza.
Pan Rosagutti przyzwał araba który się przybliżył. Wtedy wszyscy dali pieniądze jakie mieli przy sobie i wręczyli je arabowi byle tylko zaniósł list do obozu pod Lalla-Maghrnia.
List ten opisywał okropne położenie Francuzów. Arab wziął go i ruszył w drogę. Jako wierny posłaniec, przybył do obozu francuzkiego; lecz nikt nie znał tam pisma kapitana de Géreaux. Miano się na ostrożności przeciw sidłom arabskim i mniemano że to jest podstęp ze strony Abd-el-Kadera.
Jednak okoliczność ta wróciła nadzieję. Oczekiwano, patrząc w stronę Lalla-Maghrnia, a oczekiwano przez cały dzień, bez chleba, bez wody, prawie bez ammunicyi.
Kabylowie nie attakowali więcéj, lecz ciągle stojąc na swoich stanowiskach, kiedy niekiedy wystrzałami dawali znać że czuwają. Noc przeminęła znowu spokojnie, ale nikt nie