Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/512

Ta strona została przepisana.

spał. Głód i pragnienie, te dwa sępy pustyni, krążyły nad Marabutem Sidi-Brahim.
Dzień 25 przeminął na długiem i bolesnem oczekiwaniu. Wszyscy wyczerpani, niektórzy padają z osłabienia, ale nie słychać żadnéj skargi, żadnego narzekania; bo wszyscy wiedzą że tu umrzéć muszą i konanie przyjmują, jeżeli nie bez żalu, to przynajmniéj bez rozpaczy.
W nocy postanowiono uczynić wycieczkę; lecz że arabowie odgadli ten zamiar, uszykowali więc swoje siły daleko zręczniéj niż zwykle, wprowadzając wielki posterunek na drogę do Dżemma-Rhazuat.
Dnia 26 o godzinie szóstej rano, gdy znikła wszelka nadzieja otrzymania posiłków, kapitan dc Géreaux oświadcza, iż wypada przebić się i maszerować na Dżemma-Rhazuat, położone o cztery mile drogi od Marabuta. Na téj przestrzeni, rozstawiono tysiące arabów jakby piony na ogromnéj szachownicy. Żołnierze wyczerpani, ale mniejsza oto, bo nieubłagana konieczność, konieczność jedną ręką wiodąca za sobą pragnienie, a drugą głód, czyliż nie wypiera ich z miejsca schronienia?
Postanowienie to poprowadzi na przeciw śmierci, na którą czekano, lecz w Dżemma jest nieco wojska, może się znajdzie sposób zawiadomienia pana Coffyn, może to najwyższe wysilenie jaką pomocą wsparte zostanie, Francuzi zatem pomaszerują ku Dżemma Rhazuat.
W milczeniu nabijają karabiny i przygotowują się jak najspokojniéj.
Nagle pięciudziesięciu pięciu do sześćdziesięciu ludzi stanowiących resztę całéj kolumny, wstają i ze wszystkich czterech stron przebywają mur Marabuta. Całym pędem rzucają się na najpierwszy posterunek i zdobywają go, a w téj walce ani jednego wystrzału nie dają, ani jednego człowieka nie tracą.