Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/514

Ta strona została przepisana.

Podczas tego wypoczynku, dziesięć minut trwającego, padło trzech ludzi: dwóch umarło, jeden dopiero konał. Chcą więc zabrać go daléj. Nie potrzeba, rzekł, jestem zgubiony, ale mam jeszcze cztery naboje, weźcie je.
Dziesięć rąk wyciąga się, cztery ładunki dostają się najpotrzebniejszym.
Potém garstka naszych spieszy w dolinę. W połowie wzgórza, porucznik Chapdelaine odbiera cios śmiertelny.
Przez chwilę trzyma się jeszcze na nogach i wstrząsając karabinem, woła:
— Nie uważajcie na mnie; naprzód, naprzód!
Ale takiego rozkazu żołnierze nasi nie łatwo słuchają, i za łada słowem, nie zostawują na pastwę arabów, człowieka takiego jak ten co padł dopiero. Jeżeli go nie mogli doprowadzić żywego, to chcą przynajmniéj przynieść jego trupa, około którego tworzy się nowy czworoboki toczy nowa walka; a przywrócona nadzieja dodaje męztwa; bo ze wzgórza na którem zatrzymano się przez ostatnie wysilenie, widać blokhaus, i przez przedziały przeciwległych gór widać zbliżające się wojsko francuzkie.
Arabowie dostrzegli także nadciągającą kolumnę i zatrzymali się.
Ale skutkiem dziwnéj, niepojętéj, niesłychanéj fatalności, kolumna zmienia kierunek; nic nie widziała, nic nie słyszała i mimo krzyków, mimo znaków opuszczonéj garstki nieszczęśliwych, znika.
Trzeba więc na nowo rozpoczynać walkę. Kapitan de Géreaux wydaje rozkaz odwrotu.
Żegnają więc ciało Chapdelain’a; jeden żołnierz ucina mu pół wąsa, jako relikwię którą jeżeli sam ocaleje, przeszłe matce lub przyjaciółce porucznika.
Ale podczas téj ostatecznéj walki, arabowie zeszli z duaru