Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/529

Ta strona została przepisana.
UCZTA.

Powrót nasz do obozu, bo miasto jeszcze nie zasługuje na nazwę miasta, rozproszył wszystkie te myśli. Dwieście do trzystu osób wyszło naprzeciw nam i oczekiwało nas o pięć set kroków od linii.
W nieobecności naszéj, obiad postąpił olbrzymiemi kroki, wielką salę uczty urządzono w stodole, trójkolorowe obicie, nie wiem gdzie znalezione, zdobiło wewnętrzne jéj ściany, a zielone z laurowych gałęzi festony, wieńczyły całą ich długość; bo na szlachetnéj afrykańskiéj ziemi laury rosną co krok niezasiane.
Pod względem ozdabiania, nie znam nic dowcipniejszego nad żołnierza. Dajmy budowniczym i dekoratorom pałasze, bagnety, pistolety i strzelby, a nie potrafią zrobić z nich nic innego prócz pałaszy, bagnetów, pistoletów i strzelb. Żołnierze zaś zrobią z nich lustra, zwierciadła, gwiazdy; zasypią niemi cały sufit, ustroją całe ściany. Potworzą z nich kolumny, karyatidy, pilastry. A wszystko błyszczeć będzie światłem.
Gdyśmy weszli do téj szopy, do tej stodoły z rana, a bankietowéj sali wieczorem; gdyśmy ujrzeli stół na trzysta osób