Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/533

Ta strona została przepisana.

wszyscy umilkli. Spojrzeliśmy po sobie pytając się wzajem o przyczynę tego milczenia.
Pokazano nam odosobnioną lepiankę.
— Tam jest on, powiedziano.
Człowiekiem którego nazwisko tajono, przed którego chatką przerwano opowiadanie o sławie i honorze, był właśnie ten który się poddał.
Spartanie nawet, nie byli okrutniejsi dla zbiegów z pod Termopilów.
Nakoniec po półgodzinnym marszu stanęliśmy nad brzegiem morza.
Pożegnania ponowiły się, każdy silniéj uścisnął dłoń rodaka, każdy czuléj go ucałował.
Najsilniejsze głosy osłabły, najbardziéj wyschłe powiek powilgotniały.
Łodzie czekały nas, wsiedliśmy w nie.
Lecz oddalaliśmy się, że tak powiem, nie rozłączając się. Noc była piękna, księżyc przepysznie przyświecał.
Cała nasza świta pozostała nad brzegiem morza, żegnając nas okrzykami, siedząc wzrokiem fosforyczną bruzdę, jaką zostawiała na wodzie prująca ją łódź nasza.
My zaś na te okrzyki odpowiadaliśmy wystrzałami w powietrze.
Nakoniec przybiliśmy do Szybkiego, który zupełnie już ogrzany gotów był do wyruszenia, i podniósł kotwicę natychmiast po wejściu naszém na jego pokład.
Jeszcze raz posłaliśmy ostatnie pożegnanie brzegowi, który całkiem zaludniony odpowiedział nam.