Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/553

Ta strona została przepisana.

Łodzie tak dalece zapełniły Gulettę, iż kilka z nich na dnie wody osiadło, lecz gdy jezioro tunetańskie ma tylko cztery stopy głębokości, więc nikt nie utonął.
Przebyto ciaśninę i zbliżono się ku trzech masztowemu okrętowi, noszącemu nazwę Najświętszéj Panny Opiekuńczéj.
Kapitan stał na pokładzie i czekał. Za pomocą lunety widział wsiadanie do łodzi, walkę z żywiołem, zatonięcie, słowem wszystko. Prędzéj niż w dziesięć minut otoczyło go 300 łodzi.
Dwanaście tysięcy głosów wołało rozpaczliwie:
— Prosiemy o szlafmyce! prosiemy o szlafmyce!
Kapitan skinął ręką; zrozumiano że pragnie milczenia i uciszono się.
— Żądacie szlafmyc? rzekł.
— Tak jest, tak jest! zewsząd odpowiedziano.
— Bardzo dobrze, odparł kapitan; lecz wiecie moi panowie że szlafmyce są w téj chwili bardzo pożądane. Właśnie donoszą mi z Europy że szlafmyce poszły w górę.
— Wiemy o tém zawołały te same głosy, wiemy i gotowiśmy na wszelką ofiarę aby tylko nabyć je.
— Słuchajcie, powiedział kapitan, ja jestem człowiek uczciwy.
Żydzi struchleli, bo tak zawsze przemawiać zaczynali ilekroć chrześcijanina oszukać pragnęli.
— Nie będę korzystał ze sposobności abym się na was pomścił.
Żydzi pobledli.
— Szlafmyce kosztują mię po czterdzieści soldów jedna w drugą.
— No, to niezbyt drogo, poszepnęli żydzi.
— Poprzestanę na zysku sto za sto, mówił daléj kapitan.
— Hosanna! zawołali żydzi.