Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/554

Ta strona została przepisana.

— A więc cztery franki za jednę szlafmycę! rzekł kapitan.
Dwanaście tysięcy rąk wyciągnęło się.
— Tylko porządkiem, zawołał kapitan, wchodźcie przodem okrętu, a wychodźcie tyłem.
Każdy żyd tym sposobem przebył pokład, dostał szlafmycę i zapłacił cztery franki.
Kapitan zebrał czterdzieści ośm tysięcy franków, z których trzydzieści sześć tysięcy czystego zysku.
Dwanaście tysięcy żydów wróciło do Tunis wzbogaconych o jednę szlafmycę, a zubożałych o cztery franki.
Nazajutrz kapitan stawił się u beja.
— Ah! to ty, rzekł bej.
Kapitan padł do nóg bejowi i ucałował jego papucie.
— I cóż?, spytał bej.
— Przychodzę podziękować Waszéj Wysokości, odrzekł kapitan.
— Czyś zadowolony?
— Uradowany Wasza Wysokości.
— I wolisz sprawiedliwość turecką, aniżeli francuzką?
— Prawdę mówiąc, wolę bez porównania.
— Jeszcze nie koniec.
— Jakto?
— Zaczekaj, a przekonasz stę.
— Kapitan czekał, bo słowa beja nie miały w sobie nic zatrważającego.
Bej znowu przywołał sekretarza.
Sekretarz wszedł, skrzyżował ręce na piersiach i skłonił się aż do ziemi.
— Pisz, rzekł mu bej.
Sekretarz wziął pióro do ręki, a bej dyktował:
„Sława jedynemu Bogu, do którego wraca rzecz wszelka.