Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/556

Ta strona została przepisana.

Wreszcie gdy ugoda stanęła, popłynęli ku trzechmasztowemu okrętowi, i w dwie godziny późniéj otoczyli go łodziami.
— Kapitanie! kapitanie! wołało dwanaście tysięcy głosów.
Szlafmyce do szprzedania! szlafmyce do sprzedania!
— Ba! odparł kapitan.
— Kapitanie, korzystaj ze sposobności, tanio je nabędziesz.
— Otrzymałem właśnie list z Europy, powiedział kapitan.
— I cóż, jaka wiadomość?
— Oto, że szlafmyce strasznie w cenie spadły.
— Kapitanie, my chętnie straciemy na nich.
— Zgoda, ale uprzedzam was, iż tylko za połowę ceny odkupić je mogę.
— Dobrze, za połowę ceny.
— Płaciłem za nie po czterdzieści soldów, niech więc ci którzy pragną sprzedać swoje szlafmyce wchodzą przodem a wychodzą tyłem okrętu.
— O! kapitanie!
— Jak chcecie to moje ostatnie słowo.
— Kapitanie!
— Hola! wszyscy do żagli! zawołał kapitan.
— Co robisz, kapitanie, co robisz?
— Eh! do licha! podnoszę kotwicę.
— Kapitanie, po czterdzieści soldów.
Wielki żagiel rozwinął się wzdłuż masztu i usłyszano jak szczęknął łańcuch na kołowrocie.
— Kapitanie! kapitanie! zgoda.
— Stop! zawołał kapitan.
Żydzi wchodzili pojedyńczo przodem okrętu, a wychodzili tyłem, każdy oddał szlafmycę i odebrał dwadzieścia soldów.