Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Ha! — rzekł ściskając ją serdecznie, — owoż szczęśliwy dzień dla mnie, i powiadasz pan że przychodzisz żądać odemnie, czegóż?
— Gościnności.
— Mój dostojny panie, dom jest na rozkazy twoje.
— Przepraszam, kochany panie Monnier, ale ja nie jestem jeden.
— Ah! pan masz...
— Syna.
— No, kiedy jest miejsce dla jednego, jest i dla dwóch.
— Ale że nas więcéj jest niż dwóch.
— Ah! ah! Masz pan przyjaciela?
Skinąłem głową.
— Do licha! — rzekł pan Monnier, skrobiąc sobie ucho. — No! postaramy się znaleźć miejsce dla twojego przyjaciel.
— Ale że...
— Cóż jeszcze?
— Mój przyjaciel... ma przyjaciela.
— A więc jest was cztérech!
— I lokaj.
P. Monnier upadł w krzesło;
— W takim razie, nie wiem co poradzić, rzekł.
— No, zobaczmy, czy pan nie masz pokoju, gdzie by można postawić dwa łóżka?