Laporte ukłonił się.
— A cóż przywiózł ten okręt? spytał Bej.
— Uczonego francuza, odpowiedział Laporte.
— Uczonego? powtórzył Bej.
— Tak jest Wasza Wysokości.
Bej zamyślił się nieco.
— A po co on tu przybył?
— Powiedziałem, że przywiózł uczonego.
— A co ten uczony chce tu robić?
— Chce obaczyć Tunis.
— I dla tego najął okręt.
— Nie, to król mój pan, pożyczył mu tego okrętu.
— Król twój pan pożyczył mu swój okręt?
— Tak jest Wasza Wysokości.
— A to dla czego?
— Ależ powiedziałem, dla tego aby zwiedził Tunis.
Widoczną było rzeczą że bej nie wszystko dobrze pojmował. Król Francyi pożyczając okręt Talebowi, popełniał czynnie pojęty dla umysłu poczciwego muzułmana.
— Ale, rzekł nakoniec, to musi być bardzo wielki uczony ten twój uczony.
— Tak sądzę, z uśmiechem odpowiedział Laporte, uczony o sile dwiestu dwudziestu koni.
— Skoro tak, pragnę go widzieć, Przyprowadź mi go.
— A kiedy?
— Jutro.
— O któréj godzinie?
— O południu.
Laporte pożegnał beja i pędem przybiegł zwiastować nam tę wielką wiadomość. Nie można więc było zwiedzać zwalisk Kartaginy, ale trzeba było odwiedzić beja.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/580
Ta strona została przepisana.