Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/581

Ta strona została przepisana.

Szczęściem nie zapomnieliśmy o naszych mundurach, ubraliśmy się zatem galowo, w krótkie spodnie i przypięliśmy szpady.
Bej przyjmował nas w Bardo, swojéj fantazyjnéj rezydencyi.
Bardo leży prawie o półtóry mili od Tunis, musieliśmy więc jechać powozem, a wiatr dął tak silny że czasem aż ustawał koń ciągnący nasz kabryolet. Wiatr ten pędził przed sobą kurzawę która nas tak w twarz kłóła, jakby każde jéj ziarnko było cząstką tłuczonego szkła.
Wkrótce ujrzeliśmy Bardo. Jest to nagromadzenie domów, w połowie maurytańskich, w połowie włoskich, istniejące od pięciu set lat prawie, na pierwszy rzut oka podobniejsze raczéj do wioski niż do książęcéj rezydencyi: prawie wszystkie dachy są poziome, a ledwie trzy lub cztery sterczą kończato, z pomiędzy nich zaś wybiega strzała minaretu.
W ogóle, Bardo widziane zewnątrz wygląda po europejsku. Cała tamtejsza kupiecka ludność skrzeczy w koło téj jaskini lwów, bo widzieliśmy tam krawców, szewców, handlarzy tytuniu, handlarzy owoców, którzy zapewne obowiązani są żywić, odziewać, obuwać załogę, dworzan i samego nawet księcia.
Naprzód przedstawiono nas wielkiemu pieczętarzowi, który oczekiwał na nas w pierwszym pokoju, a przeprowadziwszy nas przez kilka innych komnat, przedstawił Bejowi polowemu, który znowu czekał na nas w salonie, szumnie nazwanym salonem francuzkim. Bej zapewne dla większego nas uczczenia przyjmował nas w swoim pokoju ulubionym, w pokoju który uważał za najokazalszy; chociaż ten francuzki pokój jak dwie krople wody podobny był do zarogatkowéj kawiarni.
Część umeblowania w któréj przemagał turecki zwyczaj, stanowiły poduszki; w koło pod ścianami stały sofy, a Jego