— Jakie?
— Mam kawałek ziemi graniczący z posiadłością wielkiego pana.
— Cóż stąd?
— Oto, wczoraj uprawiałem własnemi wołami moję ziemię a niewolnik wielkiego pana uprawiał jego ziemię również jego wołami, w tém gdy wyprzęgłem z pługa moje woły, jeden z nich dostał tak wielkiego zawrotu głowy że wpadł na wołu mojego sąsiada i od razu zabił go.
— Cóż daléj? spytał bej.
— Daléj, odrzekł wieśniak, każdy uznał że gdy mój wół zabił wołu mojego sąsiada, przeto tenże sąsiad ma prawo zabrać mi jednego wołu.
— Sąd bardzo sprawiedliwy; odpowiedział bej.
— A zatem Wasza Wysokość zatwierdzasz go.
— Tak jest.
— Racz więc posłuchać mię jeszcze.
— Jakto? rzekł bej niecierpliwie, bo się spieszył.
— Omyliłem się, powiedział wieśniak.
— Co?
— Tak jest, widok dostojnej osoby Waszéj Wysokości, zmięszał mię; rzecz miała się przeciwnie, gdyż to wół sąsiada zabił mojego wołu.
— Ah!
— I kady zamiast oświadczyć że mi służy prawo zabrania wołu mojego sąsiada, oświadczył owszem iż nie otrzymam żadnego wynagrodzenia.
— A to dla czego?
— Ponieważ sąsiad mój, jako wielki pan, wyższym jest nad wszelkie prawo.
— W mojem bejostwie, rzekł Sidi-Mohamed, nikt nie jest wyższym nad prawo.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/588
Ta strona została przepisana.