— Już tam stoją dwa.
— Przez kogo zajęte?
— Przez dwóch Francuzów.
— Jak się nazywają?
— PP. Blanchard i Girardet.
— Są to dwaj przyjaciele, łatwo więc przystaną na wszystko.
— Ale ich pokój materyalnie jest zbyt ciasny, zaledwo sami umieścić się mogą.
— Czy tylko ten jeden pokój pan masz?
— Jest jeszcze duży obok niego.
— Duży, bardzo duży?
— Oh! ogromny; tu pomieścilibyście się wszyscy cztéréj, a nawet wszyscy sześciu.
— Bravo!
— Tak, ale to ich pracownia malarska.
— No! to będzie nasza pracownia, i koniec. Nie koniecznie potrzeba nazywać się Correggio, żeby powiedzieć: I ja jestem malarzem! No! cóż pan jeszcze masz?
— Ba! poddasza, strych, mysie nóry.
— Bravo! będziemy tam jak w serze hollenderskim! Obejrzyjmy miejscowość!
Wróciłem do drzwi, gdzie reszta gromady oczekiwała w największéj niespokojności.
— Proszę panów, rzekłem, znaleźliśmy pałac.
Poszli za mną, wykrzykując hurra.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/59
Ta strona została przepisana.