Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/617

Ta strona została przepisana.

zbliżyły się znowu trzy młodsze, bo podzieliły ufność jaką ich towarzyszka we mnie położyła, znowu zaczęły śmiąć się bojaźliwie i niby mimowolnie, bo rękami zatykały usta.
Najmłodsza ze śmieszek nie miała jeszcze lat dwunastu. Nie wyglądała wcale na mężatkę, bo czuć w niéj było młodość zaledwie wydobywającą się z dzieciństwa, kwiatek jeszcze w pączku. I rzeczywiście nie zostawała jeszcze ani pod władzą kochanka, a ślizgała się po zapładniającéj skale jako amatorka. Może znała historyą dziewicy Maryi i poetyczną legendę o gołąbku.
Żądałem aby mi także podała rękę, dla przekonania się czy nie jest chora; podała mi ją z uśmiechem. Widać że tytuł lekarza nadawał mi wielkie przywileje. Szukając jéj pulsu rozmawiałem z nią, ale rozumie się za pośrednictwem Laporte’a.
Pytałem czy ma rodziców, i co robią?
Była sierotą.
Spytana jak żyje, odpowiedziała:
— Jak ptaki pod niebem, kwiaty i rosa.
A jednak, chociaż odpowiedzi przekonywały że uboga, była mimo to czysto ubrana, miała malowane oczy i paznokcie, a usta tak rumiane iż sądziłbyś że także malowane.
Spytałem czyby niechciałaby jechać ze mną, skoro nic ją nie przywiązuje do tego świata, ponieważ nie ma rodziny.
— A dokąd? zagadnęła.
— Pokazałem jéj morze.
— Po za tym wodnistym obrusem, jest tylko samo niebo, odpowiedziała.
— Owszem tam jest inny świat, ponieważ stamtąd przypływają okręta.
Zamyśliła się.
— A cóż ja robić będę po za tą wodą?