Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/618

Ta strona została przepisana.

Rzeczywiście trudno było odpowiedzieć.
— Co ci się podoba, odpowiedziałem.
— A czy będę miała pąsowe spodnie haftowane złotem jedwabne koszule, czapeczkę z sekinami i piękny haik z wielbłądzich włosów?
— Będziesz miała to wszystko.
Spojrzała na swoje towarzyszki.
— Pojadę, rzekła.
— Jakto! pojedziesz, chociaż nie znasz mię?
— Alboż nie mówiłeś że jesteś lekarzem?
— Tak jest.
— Skoro więc Bóg obdarzył cię nauką, musiał także obdarzyć i dobrocią?
— Czy ona na prawdę pojedzie? spytałem Laporte’a.
— Na honor, nie powiem że nie!
— A skończyłeś już twój rysunek, Giraud?
— Skończyłem.
— No, to chodźmy.
Wyjąłem z kieszeni kilkadziesiąt małych złotych pieniążków cienkich jak papier i rzekłem:
— Masz oto moje dziecię, kup sobie bransoletkę.
Oczy jéj zabłysły radością. Wsypałem jéj pieniądze w dłoń, krzyknęła z radości, bo nie sądziła że mówię na seryo.
Odszedłem wzdychając i myśląc:
O! wiosno, młodości roku! o! młodości, wiosno życia!
W kilka dni późniéj rzekłem z nagła do Giraud’a:
— Zrób mi jéj portret z pamięci.
Wziął ołówek i niepytając nawet o kim mówię, zrobił mi go natychmiast.