Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/620

Ta strona została przepisana.

właśnie strzegą się tego, gdyż te wyziewy chronią miasto od morowéj zarazy. Być może ale my czem prędzéj umykaliśmy w pole. Pole to jest prawie puste, bo nikt nie będąc pewnym własności swojej, nie dba o nią; a nie bezpłodność ale despotyzm czyni ziemię nie żyzną.
Gdzie niegdzie, wpośród tych stepów zjawia się oliwne drzewo, ale i to zwykle stare i prawie bezowocne. Tam wcale nie sadzą drzew, ale ich jednak nie niszczą: zniszczenie bowiem jest dziełem czasu, który sam to dzieło wykonywa.
Po trzech kwandransach jazdy, przybyliśmy do maurytańskiéj kawiarni, gdzie zatrzymaliśmy się. Maurytańska kawiarnia przedstawia zawsze miły przedmiot do poezyi i malarstwa, jeżeli jest drzewo na równinie, kawiarnia o nie się opiera a opiera z tak miłem zaniedbaniem i tworzy z drzewem grupy tak szczęśliwie obfitującą w cień, w ciemną zieloność i nieprzezroczystą białość, ludzie w niej zamieszkali rozmawiają z przechodniami w tak malowniczej postawie; żebrak tam tak dobrze jest udrapowany w swoje łachmany, a jeździec tak dumnie siedzi na swoim wierzchowcu, że obraz jest natychmiast gotów i że zapytywaliśmy siebie dla czego religia zabrania malować obrazy ludzi w kraju gdzie obraz człowieka zdaje się bydź tak doskonałym obrazem Boga.
Zatrzymaliśmy się aby się napić kawy, bo w Afryce po dwadzieścia razy na dzień piją kawę i nie ma w tém żadnéj nieprzyzwoitości.
Karawana składała się tylko z Alexandra, Desbarolles’a, Chancel’a, Maquet’a i mnie. Na ten raz nie mogliśmy wyrwać Giraud’a i Boulangera z ulic miasta Tunis, a mieliśmy zejść się z niemi dopiero na pokładzie Montezumy, ponieważ kapitan Cumes d’Ornara prosił nas abyśmy wrócili morzem i byli na śniadaniu na jego okręcie.
Wypiwszy kawę, ruszyliśmy w dalszą drogę piechotą, ze