Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Ossuna czekał na nią w gabinecie z nieznajomym mężczyzną.
— Droga margrabino — rzekł Ossuna, wychodząc na jéj spotkanie i prowadząc ją do stolika, na którym leżał worek z pieniędzmi i kupa klejnotów — racz mi powiedziéć jaką summę miałaś z sobą?
— Cztéry tysiące realów.
— Proszę przeliczyć — rzekł Ossuna podając jej worek — a raczéj ja sam przeliczę. Masz pani za nadto ładne ręce, żeby brudzić dotykając się do tak grubéj monety.
Ossuna przeliczył pieniądze w worku: nie brakło ani jednego maravedis.
— Teraz, droga margrabino — mówił daléj — przypatrz się klejnotom, czy wszystkie.
Margrabina odbyła przegląd bransolet, łańcużków, zegarków, pierścionków, brosz, kollje, nie brakło ani szpilki złotéj.
— Ale któż ci, książę, zwrócił te wszystkie rzeczy? zapytała margrabina.
— Ten pan, odpowiedział Ossuna pokazując na nieznajomego mężczyznę.
— A kto jest ten pan?
— Ten pan jest naczelnikiem bandytów, którzy cię przytrzymali. Skarżyłem się przed nim. Powiedziałem że jesteś moja krewna, i wpadł w rozpacz że sama mu tego nie powiedziałaś, bo wtedy, zamiast