Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1040

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIV.
SCHADZKA W CHARENTON.

Jakiś człowiek w mundurze generalskim, przejeżdżał się na wielkim koniu flamandzkim cały dzień po przedmieściu świętego Antoniego, podając dłoń do uścisku na lewo i prawo, przesyłając pocałunki pięknym dziewczętom, dając chłopcom napiwki.
Był to jeden z sześciu spadkobierców Lafayetta, prawa ręka komendanta gwardji narodowej; dowódca bataljonu, Santerre.
Przy nim jakby adjutant przy generale, jechał na silnym koniu człowiek, którego z ubioru można było wziąć za patriotę wieśniaka.
Duża blizna przerzynała mu czoło, a o ile dowódca bataljonu miał twarz otwartą i uśmiech szczery, o tyle wieśniak miał spojrzenie ponure i groźny wyraz twarzy.
— Bądźcie gotowi moi przyjaciele!... czuwajcie nad ojczyzną!... zdrajcy knują przeciwko niej spiski, ale my tu jesteśmy!... mówił Santerre.
— Co trzeba czynić, panie Santerre?... pytali mieszkańcy przedmieścia, wiesz, że jesteśmy ci oddani!... Gdzie są zdrajcy?... Prowadź nas przeciwko nim.
— Zaczekajcie!... mówił Santerre, aż czas nadejdzie.
— Kiedyż to będzie?... pytali.
Santerre nie wiedział... rzekł więc tylko:
— Bądźcie spokojni, uprzedzą was!...