Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1057

Ta strona została przepisana.

I podał mu butelkę.
— Nie pij, królu... rzekł ktoś zcicha, wino może być zatrute.
— Pij, królu, odpowiadam za wszystko... wyrzekł Gilbert.
Król wziął butelkę.
— Za zdrowie narodu!... powiedział i wypił.
Okrzyki: „Niech żyje król!“... rozległy się nanowo.
— Najjaśniejszy Panie... wyrzekł Gilbert, nie masz już czego się obawiać, pozwól, abym wrócił do królowej.
— Idź pan... szepnął król, ściskając mu rękę.
W chwili, gdy Gilbert wychodził, Inard i Vergnaud nadchodzili.
Opuścili zgromadzenie i pośpieszyli tu, ażeby obronić króla swą popularnością, lub w razie potrzeby, swojem ciałem.
— Gdzie król?... zapytali.
Gilbert wskazał go ręką i dwaj deputowani zakręcili ku niemu.
Gilbert spokojniejszy, wracał do królowej.
Wchodząc do sali, gdzie ją zostawił, rzucił wokoło bystrem okiem i odetchnął. Była na tem samem miejscu, a mały delfin tak jak jego ojciec, miał czerwoną czapkę na głowie.
Z drugiego pokoju niezwykły hałas zwrócił uwagę Gilberta.
To Santere zbliżał się tak hałaśliwie.
— O!... o!... zawołał, wchodząc, więc to tu schroniła się austrjaczka?...
Gilbert szybko zbliżył się ku niemu.
— Panie Santerre... odezwał się.
— A!... zawołał tenże uradowany, wszak to doktór Gilbert!...
— Doskonale... odpowiedział Gilbert, pamiętam, iż jesteś jednym z tych, którzy mi otworzyli drzwi Bastylji. Pozwól, abym cię przedstawił królowej.
— Królowej?... mnie królowej?... mruczał kolos.
— Tak, królowej, odmawiasz pan?...