Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1059

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XVII.
REAKCJA.

Lud opuścił Tuilieries tak cicho i milcząco, jak zajął je burzliwie i groźnie.
Motłoch zadziwiony małym rezultatem, powtarzał:
„Nie otrzymaliśmy nic, trzeba będzie powrócić....“
Było to rzeczywiście zawiele na groźbę, zamało na zamach.
Ci, którzy tylko zdala patrzyli na to, co się działo, osądzili już zgóry Ludwika XVI, podług powyższej opinji, przypomnieli sobie króla, uciekającego z Varennes, w ubiorze lokaja i mówili:
— Na pierwszy hałas, schowa się do jakiej szafy, za firankę, lub pod stół, a wtedy pchniemy go szpadą i pozbędziemy się, mówiąc jak Hamlet: „To szczur“...
Stało się zupełnie inaczej, król nigdy nie był tak spokojnym, powiedzmy więcej, nigdy nie był tak wielkim!...
Obelga była niezmierną, lecz nie dosięgła wielkości rezygnacji monarszej. Jego bojaźliwa pewność, jeśli można tak się wyrazić, potrzebowała podniecenia i w tym stanie przybierała niezłomność stali.
Nadzwyczajne okoliczności, w jakich się znajdował, podniosły go. Patrzył spokojnie przez pięć godzin na błyszczące ponad głową jego: szpady, siekiery, lance, bagnety, piki, grożące jego piersi. Żaden generał w dziesięciu bitwach nie znajdował się w takiem niebezpieczeństwie, jak biedny król, który mężnie stawił czoło ulicznemu motłochowi. Théroigne Saint-Hurugie, Fournier, wszyscy ci krewniacy zbrodni, szli