Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1067

Ta strona została przepisana.

Każdego wieczora szedł do teatru witać oklaskami tę, którą cały dzień uwielbiał.
Pewnego wieczora dwaj deputowani wyszli zrozpaczeni ze Zgromadzenia. Przerażała ich bezczynność Vergniauda.
Byli to Grangeneuve, adwokat z Bordeaux, przyjaciel i rywal Vergmauda, i jak on deputowany Źyrondy.
Drugi to Chabot, były kapucyn, jeden z autorów katechizmu Sankiulotów, wylewający na dwór i religję żółć uzbieraną w klasztorze.
Grangeneuve ponury i zamyślony, szedł obok Chabota.
— O czem myślisz? — zapytał Chabot.
— Myślę, odpowiedział, że wszystkie te opóźnienia osłabiają ojczyznę i zabijają rewolucję.
— A! o tem rozmyślasz! — rzekł Chabot z gorzkim uśmiechem.
— Myślę, mówił dalej Grangenevue, że jeżeli rojaliści wygrają na czasie, naród zginie!
Chabot uśmiechnął się cierpko.
— Sądzę, kończył Grangeneuve, że dla rewolucji każda chwila wiele stanowi, że ci, którzy nie umieli z niej skorzystać, nie odzyskają jej nigdy, i odpowiedzą za to przed Bogiem i potomnością.
— Więc sądzisz, że Bóg i potomność zażądają od nas rachunku z lenistwa naszego i bezczynności?
— Obawiam się tego... i dodał po chwili milczenia: Słuchaj, Chabot, jestem moralnie przekonany, że lud zmęczony ostatniem niepowodzeniem, nie powstanie bez silnego bodźca, bez krwawej dźwigni. Tylko wybuch wściekłości lub przerażenia, może odżywić jego siły.
— Ale skąd dostarczyć tego środka?... spytał Chabot.
— Właśnie o tem myślę i zdaje mi się, że już znalazłem sposób.
Chabot przeczuł z głosu towarzysza, że zamierza powierzyć mu coś strasznego.
— Ale, mówił dalej Grangeneuve, czy znajdę drugiego człowieka, któryby miał konieczną do tego odwagę?