Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1070

Ta strona została przepisana.

— Uspokój się pani, panu Vergniaud nic a nic nie zagraża, tylko ojczyzna go potrzebuje.
Powóz zatrzymał się przed mieszkaniem aktorki.
— Czy wejdziesz ze mną?... spytał Vergniaud.
— Nie, ty ze mną pójdziesz.
— Dokąd go pan zabierasz?... spytała Kandelja.
— Niedaleko stąd, za kwadrans będzie wolny, bądź pani spokojną.
Vergniaud uścisnął rękę pięknej kochanki, starając się ją uspokoić, i odddalił się z Chabotem przez ulicę Traversiere; przeszli Saint-Honoré, a na rogu ulicy de l’Echelle, Chabot położył rękę na ramieniu Vergniauda i wskazał mu człowieka, przechadzającego się samotnie pod murami Luwru.
— Czy widzisz tego człowieka?... spytał Chabot.
— Widzę.
— To nasz towarzysz, Grangeneuve.
— Cóż on tam robi?
— Czeka, aby go zabito!
— Aby go zabito?
— Tak.
— A któż go ma zabić?
— Ja.
Vergniaud spojrzał na Chabota, jak na warjata.
— Przypomnij sobie Spartę, przypomnij sobie Rzym, rzekł Chabot i słuchaj.
Tu opowiedział mu wszystko.
Vergniaud, słuchając, spuścił głowę.
Zrozumiał, jaka różnica zachodziła między nim, trybunem zniewieściałym, lwem zakochanym, a tym strasznym republikanem, który jak Decjusz, gotów był rzucić się w przepaść, aby jego śmierć zbawiła ojczyznę.
— Dobrze, powiedział Vergniaud, potrzebuję trzech dni, aby przygotować mowę.
— A po trzech dniach?