Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1071

Ta strona została przepisana.

— Bądź spokojnym, rzekł Vergniaud, za trzy dni rozbiję bożyszcze, albo zginę!
— Więc mam twe słowo Vergniaud?
— Tak.
— Słowo człowieka prawego?
— Słowo republikanina!
— Kiedy tak, to rzecz skończona, a teraz idź uspokoić swą kochankę.
Vergniaud powrócił na ulicę Richelieu.
Chabot zbliżył się do Grangeneuva.
Ten, widząc nadchodzącego, oddalił się w najciemniejsze miejsce.
Chabot poszedł za nim.
Grangeneuve zatrzymał się pod samym murem, podniósł podług umowy ręce, a widząc, że Chabot stoi nieporuszony:
— Co cię wstrzymuje? rzekł, uderz!
— To już niepotrzebne... powiedział Chabot, Vergniaud będzie mówił.
— Niech i tak będzie, odparł Grangeneuve, westchnąwszy; lecz zdaje mi się, że ten środek byłby pewniejszy.
Co poradzić mogła monarchja, mając za przeciwników takich ludzi!