Gilbert spojrzał na królową i znalazł w całej osobie Marji-Antoniny takie jakieś rozradowanie i zadowolenie, że zadrżał. Wolałby ją widzieć bladą i zgnębioną, niż w tym stanie rozgorączkowania.
— Najjaśniejsza pani, lękam się, że przybyłem zapóźno, albo w złą chwilę — wyrzekł.
— A jakąż radę mógłbyś nam pan dać w tej chwili?
— Najłatwiejszą do wykonania, Najjaśniejsza pani.
— A więc?...
— Radę ucieczki.
— Ucieczki?...
— Najjaśniejsza pani wie dobrze, że nigdy sposobność nie była dogodniejszą.
— Zobaczymy.
— Znajduje się w zamku około trzech tysięcy ludzi.
— A więc, podług pańskiego zdania, co mamy zrobić z tymi ludźmi?
— Otoczyć się nimi z królem i dziećmi, wyjść z Tuilleries w chwili, gdy się tego najmniej spodziewać będą, o dwie mile stąd wsiąść na koń i dotrzeć do Saillon w Normandji, gdzie Was czekają...
— Wolę zgnieść powstanie raz na zawsze!
— Oh! Najjaśniejsza pani, jakąż on miał straszną słuszność, gdy powiedział, żeś jest skazana!...
— Kto taki, panie?
— Człowiek, którego imienia nie śmiem wymówić, człowiek, który mówił już trzy razy z Waszą królewską mością.
— Cicho!... rzekła, blednąc królowa, postaramy się, aby to było kłamstwem, fałszywem proroctwem.
— Lękam się, Najjaśniejsza Pani.
— Sądzisz pan, że nas będą atakować?
— Wszystko każe się domyślać.
— Czy myślą, że wejdą tu, jak dwudziestego czerwca?
— Tuilleries nie jest fortecą.
Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1096
Ta strona została przepisana.