Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/1098

Ta strona została przepisana.

Skoro tam weszli, Gilbert zobaczył, że przecinano galerję na szerokość dwudziestu stóp.
— Widzisz pan?... rzekła królowa.
Poczem zwracając się do oficera, dowodzącego robotami, spytała:
— No i cóż, panie d‘Hervilly?
— Niech nam tylko, Najjaśniejsza Pani, buntownicy zostawią 24 godziny czasu, a będziemy w porządku zupełnym.
— Czy myślisz, panie Gilbert, że nam dadzą te 24 godziny?
— Jeżeli co będzie, to dopiero 10-go sierpnia.
— Dziesiątego?... piątek... to zły dzień na rozruchy, myślałam, że wybiorą sobie niedzielę.
— Lękam się tego dnia! — odparł.
— Chodź, doktorze, chcę ci jeszcze coś pokazać!
I królowa krętemi schodami zeszła na parter pałacu.
Był tu obóz rzeczywisty, obóz ufortyfikowany i broniony przez Szwajcarów. Wszystkie okna były zabarykadowane.
Królowa zbliżyła się do pułkownika.
— Co mówisz, panie Maillardot, o swoich ludziach? — spytała.
— Że są gotowi umrzeć z rozkoszą za Waszą królewską mość.
— Będą nas zatem bronić do ostatniego?
— Gdy rozpoczną ogień, nie zaprzestaną go, aż na rozkaz wydany przez króla.
— Słyszysz, doktorze?... Z zewnątrz pałacu wszystko nam nieprzychylne, wewnątrz wszyscy są nam wierni.
— Pocieszające to, Najjaśniejsza Pani, ale bezpieczeństwem nie jest.
— Grobowym jesteś, doktorze, czy wiesz o tem?
— Wasza królewska mość zaprowadziła mnie, gdzie chciała, czy pozwoli odprowadzić się do siebie?
— Chętnie, doktorze, lecz jestem zmęczoną, podaj mi ramię.